Już sam tytuł może niektórych zniechęcić do przeczytania tego artykułu. Po co komu czytać o kolarstwie? Po co zaprzątać sobie tym głowę, skoro jest tyle ciekawszych rzeczy do robienia. Nie ma co ukrywać, że taki sport, jak kolarstwo nie jest zbyt popularny. Oczywiście bardzo wielu ludzi zna np. Lance’a Armstronga, ale zapewne mniej niż połowa z nich nie wie, kto aktualnie jest Mistrzem Świata albo zwycięzcą Olimpiady. Z pewnością coraz bardziej popularna jest turystyka rowerowa. Coraz więcej ludzi, szczególnie tych młodych, zaczyna przekonywać się co do przyjemności związanych z jazdą na rowerze. Co prawda nawet lekka forma jazdy na rowerze, jaką jest turystyka rowerowa, męczy człowieka, ale pomału ludzie dostrzegają niewątpliwą satysfakcję – to z przejechanego dystansu, który w ich odczuciu jest wielkim wyczynem, to z nowych miejsc, które poznali podczas przejażdżki, to wreszcie z powodu lepszej kondycji ogólnej i poprawy samopoczucia. Do czego jednak zmierzam?
O kolarstwie wyczynowym w Polsce mówi się mało. Nie mamy w tej dziedzinie znaczących sukcesów, jak to dawniej bywało, nie mamy gwiazd, które zachęcałyby do popularyzacji kolarstwa. Czyja to wina? Tutaj można zganiać na praktycznie wszystkich i wszystko. Począwszy od działaczy Polskiego Związku Kolarskiego, Polskiego Komitetu Olimpijskiego, po „bardziej przyziemnych” ludzi, jak ludzie zarządzający drobnymi klubami i innych ludzi związanych mniej lub bardziej z kolarstwem. Można obarczać winą prezesów za ich nieudolność, trenerów za brak wiedzy o szkoleniu młodzieży, itd. To wszystko daje obecny obraz. A przecież kolarstwo jest pięknym sportem. To tutaj wychodzi prawdziwy ludzki charakter. Tylko najtwardsi i najbardziej odporni na ból mogą przyjechać w czołówce wyścigu. I właśnie…tutaj kolejne pytanie – gdzie są te wszystkie wyścigi? Czemu się o nich nie mówi? Czy poza Tour de Pologne i przechodzącym znaczny kryzys Wyścigiem Pokoju, nikt w naszej ojczyźnie nie organizuje wyścigów? Owszem, organizuje. Ale są to bardzo często zawody – nawiążę tu do wyścigów przełajowych, – które rozgrywa się w lesie, na odludziu, z dala od wszelkiej potencjalnej publiczności i kibiców. Akurat sezon przełajowy trwa mniej więcej od listopada do lutego, więc czas ten przypada na najzimniejsze miesiące. Wypada zadać sobie pytanie: Komu chciałoby się jechać 10 km od miasta, do lasu, gdy na dworze mróz, żeby obejrzeć jakiś tam wyścig? Odpowiedzi nie trzeba chyba udzielać… Być może tutaj tkwi problem. Według mnie dużo ciekawiej byłoby, gdyby trasę takiego wyścigu wyznaczono między blokami. Na pewno można byłoby znaleźć ciekawą trasę, typowo przełajową (wyścig odbywa się na krótkich rundach długości 1-3 km). Przecież na takim blokowisku można z łatwością znaleźć niewielkie pagórki, które są typowym utrudnieniem w wyścigach przełajowych, czasem zdarzają się schody, których oczywiście na osiedlach nie brakuje. Automatycznie przyciąga się zainteresowanie ludzi, gdy pod ich oknami jeździ kilkudziesięciu „wariatów”. Potencjalni sponsorzy również chętniej wyrażą chęć pomocy finansowej w takim wyścigu, gdzie mogą skutecznie zareklamować swoją firmę, a taka reklama zostanie dostrzeżona przez wielu ludzi, mieszkańców blokowisk, którzy z pewnością nigdy nie ujrzeliby reklamy owej firmy gdzieś w lesie, gdzie odbywałby się przeciętny wyścig. A w takich zawodach przecież nie brakuje emocji. Każdy, kto choć raz miał przyjemność być widzem na takich zawodach mógł zobaczyć i walkę zawodników z własnym organizmem, ich wyczerpanie, często świetną technikę w pokonywaniu trasy i rozmaitych przeszkód, a także i tego, co chyba najbardziej cieszy zwykłego człowieka, czyli kraks i upadków. Jednak zapewne niewielu z czytających ten artykuł widziało w życiu zmagania przełajowców.
Wróćmy jednak w nieco cieplejsze miesiące, mianowicie do sezonu szosowego, który trwa w Polsce od przełomu marca i kwietnia do października. Jeśli chodzi o miejsce rozgrywania zawodów, to akurat Częstochowa może być uznawana za świetny przykład. W poprzednich latach, jak również i w tym mijającym, odbywały się w naszym mieście dwa wyścigi szosowe o dość dużej randze, na których można było zobaczyć polską czołówkę tego sportu. Pierwszy wyścig odbywał się w idealnym, wydawać by się mogło, miejscu. Był to wyścig odbywający się na rundach, na których co określoną liczbę okrążeń najszybszy zawodnik, a oprócz niego kilku kolejnych (przeważnie pierwsza czwórka) dostawało punkty (taki wyścig określany jest jako kryterium uliczne). Zwycięzcą zostawał kolarz, który zebrał w trakcie trwania wyścigu najwięcej punktów. Kryterium to było rozgrywane w centrum miasta, kolarze jeździli po Alejach. Naprawdę były to rzadkie przypadki, gdy przechodzący ludzie nie okazywali chociażby chwilowego zainteresowania wyścigiem. Jednak i tutaj czegoś zabrakło, ponieważ w kończącym się już roku 2004, wyścig nie odbył się. Powód banalny – brak chętnego do organizacji imprezy. Drugi z wyścigów, także kryterium uliczne, organizowane przez Ojców Paulinów, odbywa się rokrocznie pod samą Jasną Górą, więc również samo miejsce jest dobre, a jazda kolarzy bardzo widowiskowa. Na obu tych zawodach frekwencja była raczej zadowalająca, ale z pewnością nie powaliła. Brakowało chociażby plakatów informacyjnych, które oznajmiałyby, że wyścig odbędzie się w danym dniu i w zasadzie pojawiały się jedynie niewielkie wzmianki w gazetach i w lokalnym radio. Trzeba było mieć duże szczęście, aby trafić na wiadomość o wyścigu. Mnie np. nie było dane usłyszeć lub też przeczytać o wspomnianych wyżej wyścigach i gdyby nie moja znajomość tematu, to w życiu nie trafiłbym w Aleje albo pod Jasną Górę akurat w dniu wyścigu. Gdyby nie świetna lokalizacja obu imprez, z pewnością zainteresowanie byłoby nikłe. Publiczność wydaje się, że dopisała i zadowoliła organizatorów. Mowa tu jednak o frekwencji, która nijak ma się do publiki na meczach ligi żużlowej, piłkarskiej, siatkówki czy koszykówki.
Ciężko jest jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się dzieje. Na pewno kolarstwo jest wspaniałym sportem, sam wyścig Tour de France cieszy się w Polsce coraz większym zainteresowaniem i wszystko wydaje się powoli rozwijać. Brakuje jednak jakiegoś magnesu, który przyciągnąłby na zwykłe wyścigi chociażby tylu ludzi, ile nasz narodowy wyścig Dookoła Polski, który z jego francuskim odpowiednikiem nie ma żadnych szans. Ludzie z pewnością rzadko czytają jakieś informacje o kolarstwie, co sam, jako redaktor, często odczuwam. Nie ma po prostu w Częstochowie zbyt wielu ludzi, którzy interesują się kolarstwem. Tą garstkę śmiało można nazwać fanatykami kolarstwa, bowiem robią to dla samych siebie, nie po to żeby się popisać, albo pokazać się innym. Jednak pozostali mieszkańcy nie mają nawet pospolitej wiedzy o kolarstwie i o zawodnikach. Trudno dziwić się temu, ponieważ brak jest dostatecznych informacji dla tych ludzi. Tutaj stawia się zadanie dla działaczy, dla trenerów, nauczycieli Wychowania Fizycznego, a wreszcie dla dziennikarzy. Jak na razie trzeba jednak przyznać, że nie ma zbyt wielkiej chęci do propagowania kolarstwa.
Osobiście bardzo żałuję, że nie każdemu dane jest poznanie zalet kolarstwa, a może po prostu nie każdy chce. Zalet sportu pięknego, a z drugiej strony (jeśli chodzi o wyczynową formę) bardzo ciężkiego, w którym satysfakcją dla wielu może być samo ukończenie wyścigu, pokonanie trudnego podjazdu. Wystarczy tak niewiele. Można wybrać się na wycieczkę w okolice Olsztyna czy też Mstowa, poznać przedsmak gór, zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, spróbować swoich sił na jurajskich wzniesieniach, które są swoistym przedsmakiem gór, nieodzownego elementu wszystkich cięższych i ważniejszych wyścigów. Można w końcu wyrwać się sprzed komputera, telewizora, sprzed biurka. Nie da się poznać tego w telewizji, trzeba wsiąść na rower, przemóc się, spróbować samemu.