Odrodzenie

Od wielu lat obserwujemy kolejne spektakularne upadki wielkich niegdyś polskich klubów. Niejednokrotnie w oku kręci się łezka, a mieszane uczucia ustępują tylko miejsca zupełnej bezsilności. Arka Gdynia, Jagiellonia Białystok, ŁKS Łódź, Ruch Chorzów oraz Widzew Łódź to najbardziej zasłużone firmy, toczące obecnie boje na zapleczu ekstraklasy. Krach finansowy, kłopoty organizacyjne – to tylko główne przyczyny degrengolady osławionych klubów. A im dalej w las… Rzeczywiście, w niższych ligach – poza szczeblem centralnym – również znajdziemy niejedną drużynę, która jeszcze nie tak dawno przykuwała uwagę sporej rzeszy futbolowej gawiedzi. Ot, choćby Raków Częstochowa.

15 czerwca 1994 roku na trwałe zapisał się w annałach Rakowa, a w pamięci częstochowskich kibiców wyrył się tak wyraźnie, iż sympatycy tego klubu indagowani na okoliczność owej daty jeszcze dziś opowiadają o tym dniu z wielkim przejęciem, a na ich obliczach pojawiają się intensywne wypieki. Tego gorącego popołudnia częstochowianie bez problemu rozprawili się z Elaną Toruń (4:0). I nie byłoby w tym fakcie niczego niezwykłego – przecież podobnych spotkań rozgrywa się co tydzień bez liku – gdyby nie wyjaśnienie, iż właśnie to zwycięstwo przypieczętowało historyczny awans Rakowa do pierwszej ligi. Już w czasie trwania meczu na wypełnionym po brzegi stadionie odczuwało się atmosferę wielkiego święta, a po końcowym gwizdku arbitra feta rozpoczęła się na dobre. Najwierniejsi sympatycy gospodarzy wbiegli na murawę, aby poczuć bliskość swoich bohaterów, tuż przy wejściu do budynku klubowego tłoczyły się ekipy telewizyjne, dziennikarze radiowi, relacjonujący wydarzenia z obiektu przy ulicy Limanowskiego. Jeszcze dwie godziny po zakończeniu potyczki minąć bramy stadionu było nie sposób, a pokonanie kilkunastu metrów – ciągle przez wąski szpaler rozentuzjazmowanego tłumu – graniczyło z cudem. Ten dzień, obok awansu do finału Pucharu Polski w roku 1967 (porażka 0:2 po dogrywce z Wisłą Kraków), urósł do rangi jednego z najpiękniejszych w dziejach klubu.

CODZIENNOŚĆ
Gdy umilkły fanfary, nadworni „poklepywacze” nieco przycichli, a piłkarze wrócili z urlopów, rozpoczęła się proza życia. Sztab szkoleniowy, ze Zbigniewem Doboszem na czele, dokonał przeglądu kadry. Trener nie miał wątpliwości, iż należy wzmocnić zespół. Ale na wielkie transfery – mimo szczerych chęci – nie znalazły się już fundusze. Raków od wielu, wielu lat był „oczkiem w głowie” zarządu Huty Częstochowa. To luminarze tego przedsiębiorstwa łożyli spore sumy, aby klub powołany do życia w 1921 roku mógł wykonywać statutową działalność i sprawiać radość spragnionym futbolu na dobrym poziomie mieszkańcom „świętego miasta”. Zarząd huty nie mógł sobie jednak pozwolić na wydanie lekką ręką poważnych kwot, ponieważ tajemnicą poliszynela jest głośny sprzeciw nienajlepiej zarabiających hutników. Doświadczony szkoleniowiec nie załamywał jednak rąk. Zdawał sobie doskonale sprawę, że z posiadanego materiału musi skroić lśniącą szatę. Inauguracja rozgrywek wypadła jednak nadzwyczaj blado. Raków w swym pierwszoligowym debiucie został rozgromiony w Poznaniu przez Olimpię aż 2:6. Przez większą część sezonu wydawało się, iż przygoda częstochowian z najwyższą klasą rozgrywkową potrwa tylko rok. Dopiero rzut na taśmę drużyny prowadzonej wówczas już przez Gotharda Kokotta pozwolił cieszyć się pod Jasną Górą z zachowania statusu pierwszoligowca.

WZLOTY I UPADKI

Znane niemieckie porzekadło głosi, jakoby „największe błędy popełniano w chwilach sukcesów”. To powiedzenie jak ulał pasuje do działaczy Rakowa, ale i kolejni szkoleniowcy (Hubert Kostka, Bogusław Hajdas, Jan Basiński oraz Adam Zalewski) powinni mocno i szczerze uderzyć się w piersi, czyniąc tym samym własny rachunek sumienia. Drugi sezon RKS-u w ekstraklasie przebiegał niezwykle spokojnie, usypiając tym samym czujność osób odpowiedzialnych za przyszłość klubu. W pewnym momencie w korytarzach skromnego budynku klubowego działacze deliberowali nad ewentualnym awansem do Pucharu Intertoto. Wymieniano już potencjalnych przeciwników, zastanawiano się nad sprawami organizacyjnymi. Do tej marzycielskiej atmosfery, kandydującej jednak do miana taniego blichtru, znakomicie wpasował się zacny gość, jaki zaszczycił swą obecnością trybunę honorową (nazwa oficjalna stanowiąca nadużycie). Ottmar Hitzfeld, ongiś szkoleniowiec Borussii Dortmund, w nienagannie skrojonym płaszczu, eleganckiej koszuli w kratę obserwował popisy Marka Saganowskiego (ŁKS Łódź), na którego chrapkę miał w owym czasie klub z Zagłębia Ruhry. Na mecie sezonu Raków uplasował się na ósmej pozycji, kolejny ligowy rok przyniósł dziesiątą lokatę, ale czwarty cykl rozgrywek pierwszej ligi z udziałem częstochowskiej drużyny okazał się dla niej katastrofalny. Osiemnasta, ostatnia lokata oznaczała degradację do drugiej ligi. I to z wielkim hukiem! Dopiero wtedy rozległy się lamenty, narzekania, a refleksje dotyczące prowadzenia klubu w ostatnich latach wypełniały spotkania oficjeli Rakowa. A przecież emocje pierwszoligowe wcale nie musiały tak szybko odejść do lamusa! – jeszcze do tej chwili w tym tonie wypowiadają się sympatycy częstochowian. Jednak błędy popełniane przez zarząd oraz trenerów w kwestii transferów, horrendalne kontrakty dla armii zaciężnej jak na warunki – było nie było – małego klubu, dobór pozyskiwanych graczy wedle bliżej nieokreślonego klucza musiały odbiły się czkawką. Piotr Mandrysz, Paweł Skrzypek, Marek Matuszek, Andrzej Kretek, Tomasz Kiełbowicz – ci piłkarze spełnili pokładane w nich nadzieje. Właściwie cała reszta graczy przybyłych do Rakowa okazała się ostatecznie wielkim nieporozumieniem. W tej mało przyjemnej wyliczance nie można także pozostawić bez słowa komentarza pracy trenerów. Zbyt przywiązani do „miejscowych pomników” nie mogli się przemóc, aby nawet słabo spisujących się graczy „starej gwardii” posadzić na ławce rezerwowych. O takiej polityce, a właściwie jej braku, długo mógłby opowiadać choćby Mandrysz. Urodzony rozgrywający przez długi czas grywał po lewej stronie pomocy, tracąc sporo ze swych podstawowych atutów. W środku pola nikt się o tego świetnego pomocnika nie dopominał – to było „królestwo” Spychalskiego…
Osobny rozdział to przypadek Jacka Krzynówka, najlepszego obecnie polskiego piłkarza, notorycznie nie znajdującego jednak uznania w oczach sztabu szkoleniowego Rakowa. Warto dodać, iż nie tak dawno jeden z byłych trenerów tego zespołu wyznał otwarcie, że „…Krzynówek nie miał w tamtym okresie szans w rywalizacji ze świetnymi piłkarzami. A dopiero w ostatnim czasie doszedł do tak wysokiej formy.” Chciałoby się zakrzyknąć – nie mylmy pojęć! Ale darujmy sobie jakikolwiek komentarz.

GDZIE? DLACZEGO?

Klub staczał się po równi pochyłej. A zatrzymał się dopiero w czwartej lidze, choć swego czasu sytuacja jawiła się jako tragiczna. Permanentnie puste kasy, długi, nieuregulowane zobowiązania materialne dziwią, gdyż kwoty wynegocjowane podczas rozmów z Legią Warszawa (Jacek Magiera, Skrzypek) czy Widzewem Łódź (Kiełbowicz) do najniższych z pewnością nie należały. A i z Huty Częstochowa pieniądze, choć nie tak wartkim strumieniem, wpływały na klubowe konta. Działacze w znakomitej większości nie potrafili dostosować swego sposobu myślenia, działań do sytuacji panującej na rynku. Patronat hutniczego dobrodzieja tak rozpieścił zarząd, uczynił pracę tego szacownego gremium na tyle wygodną, iż ów dżentelmeni „zapomnieli” o pozyskiwaniu środków z innych źródeł. Niezmierzone tajemnice nie tak znów odległych czasów nadal wywołują zainteresowanie opinii publicznej. Tak po prawdzie, żadne wiążące wyjaśnienia nigdy nie ujrzały światła dziennego. Pozostały domysły, dziennikarskie analizy i… oskarżenia.

MŁODE WILKI

W lipcu 2002 roku z piłkarskiej mapy Polski zniknął Robotniczy Klub Sportowy Raków, a w miejsce postawionego w stan likwidacji podmiotu pojawił się twór o nazwie Klub Sportowy Raków. Abstrahując od faktu, iż skrót przed właściwą nazwą rozszyfrowuje się teraz o wiele przyjemniej, to nawet niezbyt biegli w ekonomii wiedzą, co oznacza podobne przekształcenie. Nowy zarząd, skupiony wokół prezesa Sławomira Malinowskiego, postawił sobie za punkt honoru odbudowanie klubu. Nie dysponując żywą gotówką, odpowiedzialni za losy Rakowa ludzie postanowili skorzystać z dobrze od lat wykonywanej pracy z młodzieżą. To właśnie wkraczający dopiero w „dorosły” futbol zawodnicy stanowią w chwili obecnej o sile nowego Rakowa. Dawid Jankowski, Piotr Ojczyk, Piotr Mastalerz, Daniel Lisowski, Mariusz Przybylski, Maksymilian Rogalski, Tomasz Czok, Piotr Malinowski wzmocnieni doświadczonymi Grzegorzem Cyrulińskim, Krzysztofem Kołaczykiem oraz Piotrem Bańskim stanowią trzon drużyny, walczącej w obecnych rozgrywkach o powrót do trzeciej ligi. Raków w swojej grupie wręcz deklasuje rywali. Dość powiedzieć, iż podopieczni trenerskiego tria – Zbigniew Dobosz, Andrzej Samodurow, Henryk Turek – na półmetku rozgrywek wyprzedzają drugie w tabeli Źródło Kromołów aż o 13 „oczek”! Choć regulamin rozgrywek przewiduje baraż z triumfatorem drugiej grupy śląskiej, to nikt w częstochowskim klubie nie dopuszcza nawet myśli, iż Rakowa mogłoby zabraknąć w trzecioligowym towarzystwie. Wszystkim malkontentom wystarczy przytoczyć pełną optymizmu wypowiedź czołowego zawodnika Rakowa, Piotra Malinowskiego: „W sferze organizacyjnej klub ciągle posuwa się naprzód. Kwestie finansowe są rozwiązane, pieniądze przelewane punktualnie. Choć zespół po awansie do trzeciej ligi będzie potrzebował wzmocnień, to nasze ambicje są rozbudzone. A trener Dobosz ciągle opowiada nam, jakie to miłe uczucie grać w pierwszej lidze…”. Piłkarska Częstochowa pewnie już się cieszy!

Autor: Marcin Gabor
źródło: ogólnopolski tygodnik „Tylko Piłka”, numer 4 (45), 26 stycznia – 1 lutego 2005.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *