Wojciech Kukuczka: Częstochowa była niepowtarzalna

Zdobył brązowy medal grając ramię w ramię z Adamem Wójcikiem i grał przeciwko europejskim tuzom basketu. Dziś dziękuje Częstochowie za powrót do koszykówki. O Częstochowie, swojej karierze i przyszłości opowiedział nam Wojciech Kukuczka.


Paweł Kowalik: Widzę, że niewiele się zmieniło i nie dajesz żyć sędziom

Wojciech Kukuczka: Generalnie nie powinienem dać się ponosić emocjom, ale poziom sędziowania jest żenujący. Poziom koszykówki jest słaby, ale sędziowanie jest żenujące. Nie wiem czemu tak jest, że sędziami zostają tylko ci, którym się nie powiodło w koszykówce i chcą zrobić innym na złość. Nie potrafię patrzeć, gdy ktoś bierze za coś pieniądze i nie wykonuje rzetelnie swojej pracy.

PK: Wracasz czasami myślami do Częstochowy?

WK: Nie ma właściwie tygodnia, żebym nie myślał o Częstochowie lub nie kontaktował się z chłopakami. Częstochowa była niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju. Tam poznałem ludzi, którym dużo zawdzięczam. Przede wszystkim Arkowi Urbańczykowi, który dał mi szanse i przywrócił mnie do koszykówki. Jemu zawdzięczam, że mogłem jeszcze kilka lat pograć w koszykówkę, że poczułem smak awansu z Górnikiem Wałbrzych. Gdyby mnie nie wyciągnął z Kotwicy i nie dał szansy gry w Częstochowie, to już dawno, w koszykarskim sensie, byłoby po mnie. W Częstochowie mam wspaniałych przyjaciół jak Janek Sośniak, Tomek Nogalski, Piotrek Trepka czy Michał Saran i Tomek Milewski. Niepowtarzalna rzecz, bo takiej grupy przyjaciół już nie będzie. Pozdrawiam ich serdecznie i myślę o nich zawsze, bo dużo im zawdzięczam.

PK: Z Michałem Saranem miałeś grać w tym sezonie w jednym klubie.

WK: Michał Saran miał grać ze mną w Księżaku Łowicz, ale niestety nie był do końca związany kontraktem i wybrał grę w silniejszej lidze za lepsze pieniądze i nie ma się co dziwić. Poszedł do Big Stara Tychy i trochę szkoda, że tak się stało, ale życzę mu jak najlepiej.

PK: Dalej interesujesz się losami swojego byłego klubu? Nowa nazwa, właściciel, trener, skład. Z tamtych czasów został tylko Sośniak.

WK: Oczywiście, że się interesuję. Jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym. Z Jankiem Sośniakiem często rozmawiamy. Rzadko mamy okazję się spotykać, ale chciałbym dopiąć to nasze spotkanie, bo nie ukrywam, że się zaprzyjaźniliśmy. Chcemy to kontynuować, ale wiadomo, że gramy teraz w różnych częściach Polski. Zawsze mu kibicuję, nawet dziś [7 X 09r. – PK] gratulowałem Jankowi dobrego meczu. Śledzę wyniki i wiem co się dzieje.

PK: Ty zwiedzałeś Polskę, a Janusz Sośniak spędził całą karierę w Częstochowie. Wszyscy się rozeszli, a on został nawet w III lidze. Nie uważasz, że mógł gdzieś odejść i grać wyżej?

WK: W tych ostatnich latach to było już za późno. Janek już wtedy był za bardzo związany z Częstochową. Ma pracę w Urzędzie Miasta, ma dom w Częstochowie. Jednak zawsze mu powtarzałem, że dla mnie, to swego czasu była najlepsza „trójka”-„czwórka” w Polsce. Gdyby miał kiedyś kogoś, kto by mu podpowiedział, wyciągnął stamtąd. Szkoda, że wtedy się jeszcze nie znaliśmy i tak nie lubiliśmy, a wręcz pałaliśmy do siebie szczerą niechęcią. Jak się już poznaliśmy to sobie to powiedzieliśmy, a jak się zaprzyjaźniliśmy, to powiedziałem Jankowi, że to był jego największy błąd, że nie zdecydował się zmienić klubu, bo moim zdaniem mógł zrobić ogromną karierę. Dla mnie zdecydowanie większą niż Darek Szynkiel.


„W Częstochowie mam wspaniałych przyjaciół”

PK: Jak to właśnie jest z Wojtkiem Kukuczką? Jak przyjechałeś kiedyś do Częstochowy z Kotwicą, to rzucałeś po hali krzesłami i musiało Cię trzymać trzech kolegów, a potem stałeś się ulubieńcem częstochowskich fanów. I tak już z Tobą jest właściwie wszędzie.

WK: (śmiech) Przyczyna jest prosta. Zawsze oddaje sercę i całkowicie się poświęcam dla klubu, który aktualnie reprezentuję. Wszyscy to chyba rozumieją, bo ja nie znam pojęcia gry na pół gwizdka. Taki byłem, taki jestem i już tego nie zmienię. Gram dla klubu i dla niego robię wszystko. Walczę, żeby wygrać, a jeżeli los mnie rzuci w inny zakątek to niestety, ale poprzedni klub idzie w odstawkę. Tak jak w Częstochowie. Mam tam wielu przyjaciół, a Arkowi Urbańczykowi się nigdy nie zdołam odwdzięczyć, ale teraz gram dla Łowicza. Gdybyśmy grali przeciwko sobie, to serdecznie uścisnę Janka przed meczem, a potem dam z siebie wszystko, żebyśmy wygrali.

PK: Grałeś dziś przeciwko Michałowi Jankowskiemu, a kilka lat temu z wami trenował. Spodziewałeś się, że ten ostatni z ławki zajdzie tak daleko? W sobotę może zadebiutować w PLK?

WK: Ciężko powiedzieć, czy się spodziewałem. Polonia 2011 to specyficzny klub i moim zdaniem to jedyny klub, w którym on może się realizować. Chyba żaden inny klub nie jest tak ukierunkowany na młodych zawodników i żaden inny klub nie dałby mu takiej szansy, żeby popełniał błędy i się ogrywał. Ten czas jest dla tych graczy. Patrzę dziś na niego i wydaje mi się, że mentalnego postępu nie zrobił. To jest dalej ten „Krecik”, który kozłuje i rzuca za 3 punkty. Jeżeli wpada to dobrze, ale jeśli nie to jest jeźdźcem bez głowy. Być może się mylę i nie chcę się wypowiadać autorytarnie. Zdejmę czapkę z głowy jeżeli pójdzie do innego klubu i będzie znaczącą postacią. Wtedy schylę przed nim czoła. Tak naprawdę dla mnie to on jeszcze niczego nie udowodnił. Polonia 2011 jest takim klubem, że tam dano mu możliwość rozwoju i stawiano na niego. Jednak jak obserwowałem go w lidze, grając w Rybniku, potem w Łodzi, to mentalnego postępu moim zdaniem nie zrobił. Życzę mu jak najlepiej, tylko musi sam zrozumieć, że największe rezerwy ma w głowie. Jeśli dołoży głowę do swojej świetnej motoryki, świetnej budowy ciała i koordynacji to będzie z niego kawał zawodnika na pozycje 2-3. Mnie jeszcze nie przekonał, ale to nie mnie ma przekonywać.

PK: Grałeś na przestrzeni lat w 15 klubach. Rzadko gdzieś zabawiłeś na dłużej, a 3 sezony to już maksimum. Lubisz częste zmiany otoczenia?

WK: Powody były różne. Przeważnie gdzieś trafiała się jakaś fajna propozycja. Ostatnimi czasy problemem były warunki finansowe. Teraz jestem w Łowiczu. Tu jest fajna drużyna, fajne miasto i fajny klimat do koszykówki. Jest jeszcze dużo do zrobienia i jeśli nic się nie zmieni to dalej będę tutaj grał.

PK: 36 lat na karku. Myślisz czasem o zakończeniu kariery?

WK: Jeśli mam myśleć o zakończeniu kariery, to czynnikiem, który mnie do tego skłania jest zdrowie. Miałem problemy z Achillesem, teraz próbuję go jakoś reanimować. Nawet teraz okładam go lodem. Koszykówka cały czas sprawia mi przyjemność. Jeśli ktoś mnie wciąż widzi na boisku, a ja nie kompromituję się za mocno swoją grą, to czerpię z tego ogromną przyjemność. Na boisku o tym nie myślę, ale czasami gdy leże wykończony w domu i nie mam siły wstać do toalety, to sobie myślę „O, Jezu. Nie warto”. Potem wychodzę na mecz, pojawia się adrenalina i o tym zapominam. Wiadomo, że warto. Rodzina jest dla mnie najważniejsza, ale koszykówka była jest i będzie moim życiem. W koszykówce się spełniam i tu się realizuję. To mnie tak rajcuje, że myślę, że to jest jak narkotyk. Wiadomo, że jak narkotyki wciągają, to już nie puszczają. Ja się wciągnąłem.

PK: Czyli najlepszym wyjściem będzie później kariera trenerska. Myślisz o tym?

WK: Dokładnie. Kończę właśnie kurs na AWF w Gdańsku. Wkrótce mam egzamin na trenera II klasy. Jestem uczestnikiem takiej dość elitarnej szkoły trenerów PZKosz. Tak więc uczę się i poważnie myślę o trenerce, ale o zakończeniu kariery jeszcze nie. Mam tu coś do zrobienia w Łowiczu, a czuję się dobrze. Abstrahując od dzisiejszego meczu, bo to był Dawid z Goliatem. Nie mieliśmy nawet prawa mierzyć się z takim zespołem. Nawet nie podeszliśmy do tego odpowiednio skoncentrowani i nie było sensu się szarpać.


„Zawsze oddaje sercę i całkowicie się poświęcam dla klubu”

PK: Jak, jako doświadczony zawodnik, patrzysz na rozgrywki Pucharu Polski? Wiele zespołów odpuszcza, bo boi się dodatkowych kosztów.

WK: Z naszego punktu, a nie jesteśmy potentatem finansowym, to są to dodatkowe obciążenia. Sama organizacja meczu to mniej więcej 3 tysiące złotych. Sama idea Pucharu Polski jest dobra. Gdyby tu przyjechała drużyna z PLK, to dla tego miasteczka, dla kibiców, dla młodych kolegów, z którymi gram byłoby to ogromne przeżycie. Rozgrywki powinny mieć swojego sponsora, który pokryje gratyfikacje za przejście do kolejnej rundy. Te koszta zostają zwrócone, pojawia się motywacja, a zawodnicy, którzy żyją z koszykówki mieliby podstawy, żeby zostawić zdrowie i nie odpuścić. My jesteśmy po ciężkim sobotnim meczu, a tak jak widziałeś mamy wąski skład i nie możemy rotować, a w sobotę jedziemy do Wrocławia. Zaawansowani zawodnicy, jak ja, muszą na parkiecie przebywać cały czas, żeby wynik się zgadzał. To męczące.

PK: Gdy patrzysz dzisiaj na zespół Prokomu, teraz z Gdyni, widzisz w tym swoją cegiełkę?

WK: Nie patrzę tak. To jest dziś zupełnie inny klub. Chociaż miałem ostatnio satysfakcję, bo byłem pierwszy raz od dziesięciu lat na meczu. Gdy wchodziłem na halę, to spiker wyczytał moje nazwisko. Cała hala klaskała i skandowała moje nazwisko. To było bardzo przyjemne, że ktoś o mnie pamięta. Spotkałem się z prezydentem Sopotu panem Jackiem Karnowskim, który też mnie pamiętał, podał rękę i porozmawiał. Tak samo prezes Kazimierz Wierzbicki. Razem zaczynaliśmy wtedy w tym Treflu, bo to nie był jeszcze Prokom. Wszyscy mnie rozpoznali i zachowali się sympatycznie i to było bardzo miłe, ale nie wracam do tego. Mogę kiedyś pokazać synkowi, że tatuś grał w takiej żółtej koszulce. Nie myślę jednak o tym jak o jakiejś cegiełce. Myślę za to ze sporym sentymentem.

PK: Najsilniejszym klubem, w którym grałeś było jednak ASPRO Wrocław. Później był już zjazd w dół.

WK: Tak. Mieliśmy młodą ekipę, młodych wilków. Właśnie wtedy odniosłem kontuzję, która uniemożliwiła mi dalsze granie. Miałem po zdobyciu brązowego medalu już kontrakt w Bundeslidze. Wszystko było załatwione, a okazało się, że mam zwyrodnienie stawów biodrowych, które nigdy nie pozwoliło mi już grać na pełnym poziomie. Tak się to potoczyło i już nie zrobiłem wielkiej kariery. Chyba tylko dlatego, że nie było mi dane. Potem przypałętały się różne inne kontuzje, ale nie płaczę nad sobą. Gdybym wyjechał wtedy za granicę nie poznałbym swojej żony, a dzisiaj mamy dziecko. Nie mam czego żałować, bo tak było pisane. Wracając do ASPRO, to zdecydowanie najpoważniejszy klub w jakim grałem. Zdobyłem tam brązowy medal, mając w ten sukces duży wkład. Grałem dużo i miałem przyjemność występować z takimi ludźmi jak Adam Wójcik, Dominik Tomczyk, Arkadiusz Osuch, Tomasz Grzechowiak, Adam Gołąb. To byłą fajna, młoda ekipa.

PK: A nie patrząc na kontuzje, czujesz, że mogłeś sam z siebie dać jeszcze więcej?

WK: Myślę, że nie. Do siebie nie mogę mieć pretensji, bo mimo wszystkich kontuzji i przeciwności losu, miałem na tyle silnego charakteru, że zawsze się podnosiłem. Po każdym ciosie, który dostałem, a było ich naprawdę dużo, wszyscy mnie skreślali, a ja pokazywałem, że mogę wrócić do tego sportu. Nie mówię, że to był jakiś wielki wyczyn, ale zawsze do jakiegoś poziomu dawałem radę wrócić, chociaż startowałem od zera. Czasem tylko myślę, co by było gdybym pojechał do tej Bundesligi. Gdzie bym teraz grał? To już było 14 lat temu. Ciekawe czy bym się wybił i poszedł grać porządną koszykówkę za porządne pieniądze? Wielkich łez nad tym faktem jednak nie wylewam, a sobie do zarzucenia nie mam nic, bo zawsze się do pracy przykładałem. Kontuzje nie pozwoliły mi nigdy przekroczyć pewnego pułapu, chociaż z siebie dałem wszystko, a nawet więcej.

PK: Najlepszy koszykarz z którym grałeś?

WK:W juniorach grałem przeciwko Dejanowi Bodzirodze, Andriejowi Fietisowowi, Dejanowi Tomasasevicowi. Było tych graczy mnóstwo, ale najlepszym zawodnikiem z jakim przyszło mi grać był Adam Wójcik. Nie będę oryginalny. Mieszkaliśmy kiedyś nawet w jednym pokoju, do tej pory jesteśmy dobrymi znajomymi. Grałem przeciwko Romanowi Olszewskiemu, Maćkowi Zielińskiemu czy Jurkowi Bieńkowskiemu. Jeszcze za starego Nobilesu była taka para Pustogwar – Ugriumow. Był też Keith Williams. Było tych gwiazd polskich parkietów sporo, ale najbardziej w pamięć zapadły mi te pojedynki z europejskimi gwiazdami i te u boku Adama Wójcika.

PK: Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.

WK: Dzięki i pozdrawiam.

Z Wojciechem Kukuczką rozmawialiśmy w Łowiczu po pucharowym meczu Księżaka z AZS AWF Tempcold Warszawa, który goście wysoko wygrali.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *