Wywiad: Sebastian Pydzik: Staram się odpychać te myśli

Sebastian Pydzik, to wychowanek Włókniarza Częstochowa, który licencję żużlową zdobył w 2003 roku na torze w Krośnie. Debiut sympatycznego żużlowca w rozgrywkach ligowych nastąpił w sezonie 2005 w meczu przeciwko Atlasowi Wrocław. Zawodnik w jednym biegu nie zdołał wywalczyć jednak żadnego punktu. Ze względu na częste kontuzje w sezonie 2008 zdecydował się zakończyć karierę sportową i został mechanikiem Nickiego Pedersena, a następnie Sebastiana Ułamka.

Żużlową licencję uzyskałeś w 2003 roku w Krośnie. Dwa lata czekałeś na debiut w rozgrywkach ligowych i zadebiutowałeś w spotkaniu z Atlasem Wrocław, jednak w jednym biegu nie zdobyłeś punktu. Pamiętasz coś z tego spotkania?
– Oczywiście, że tak, za każdym razem jak tylko wspominam o czasach, kiedy startowałem mam uśmiech na twarzy. Ten ligowy debiut mógł być bardziej udany, gdyby nie upadek na pierwszym łuku Mateusza Szczepaniaka z którym udało nam się dobrze wyjść spod taśmy. W powtórce niestety „zjadł mnie” stres.

W swojej karierze reprezentowałeś barwy Włókniarza Częstochowy i węgierskiego Speedway Miszkolc. Jak wspominasz starty w obu zespołach?
– Starty w Częstochowie zawsze były miłe z racji na to, iż na stadionie zasiadał ktoż z rodziny, znajomych czy sponsorów. Jestem chłopakiem z „Zawodzia” (dzielnica miasta, na której znajduje się także stadion żużlowy dop. red.), więc chęć pokazania się z dobrej strony z każdym razem była ogromna. Druga liga i drużyna z Miszkolca, była tak naprawdę moją szansą na regularną jazdę i podnoszenie umiejętności, niestety kontuzje nie pozwoliły do końca na zrealizowanie moich planów.

Gdy startowałeś na żużlu, to który żużlowiec był twoim idolem?
– Jak dobrze pamiętam na tamte czasy imponowała mi jazda Andreasa Jonssona, który występował w barwach Włókniarza. Dodam też, że to własnie od niego dostałem swój pierwszy kevlar żużlowy. Wcześniej była to niewygoda i cholernie ciężka skóra.

Skąd wzięła się u Ciebie w ogóle pasja związana z „czarnym sportem”?
– Jak wspomniałem wcześniej, pochodzę z dzielnicy, na której znajduje się stadion żużlowy, resztę można sobie dopowiedzieć.

Największym sukcesem w twojej krótkiej karierze było 4. miejsce w Memoriale Lubosa Tomicka w 2005 roku.
– Myślę, że największym sukcesem dla mnie, był sam fakt bycia sportowcem, który zrealizował swoje marzenie, o tym aby występować w meczach ligowych swojej ukochanej drużyny. Jak widać marzenia się spełniają, trzeba tylko mocno w nie wierzyć.

W 2008 roku całą Polskę obiegła informacja, że Sebastian Pydzik kończy karierę z powodu kontuzji kręgosłupa. Zostałeś mechanikiem Nickiego Pedersena, a w 2009 roku związałeś się z Sebastianem Ułamkiem. Teraz, ze względu na narodziny synka, nie „mechanikujesz” i nikogo…
– Tak, u Nikiego pracowałem razem z jego mechanikiem pochodzącym z Węgier – Luigim Barathem. Miałem też okazję świętować wspólnie z jego teamem mistrzostwo świata które przypieczętował ostatnim turniejem GP w Bydgoszczy. Po tym sezonie jak wspomniałeś podjąłem współpracę z Sebastianem który w tamtym czasie awansował do cyklu GP. Tę dwuletnią współpracę oceniam wzorcowo i z pewnością życzyłbym sobie i Sebastianowi kolejnego awansu do elity wtedy znów miałbym szansę na pracę w jego zespole. Najważniejszy jest dla mnie fakt, iż przyjaźnie z tamtego okresu trwają aż do dziś. W tym miejscu chciałbym pozdrowić Adama Ułamka. Jak widać był to dobry okres w moim życiu. W obecnej chwili wspólnie z żoną skupiamy się na wychowywaniu 1,5 rocznego syna Nikodema, a ja pracuję w salonie samochodowym w Częstochowie gdzie mam okazję do poznania się z Tobą.

Ciągnie „wilka do lasu” czyli Sebastiana na tor?
– Tak, to chyba do końca życia tak już będzie, ale staram się odpychać te myśli. Styczność z motocyklem mam cały czas pomimo urazów pozostałych po speedway’u, między innymi wspólne wypady enduro z moim kolegą Tomkiem, tyle że nie ma już kibiców którzy chcieli by te jazdy oglądać…

Czy sądzisz, że stać by cię było na przyzwoite wyniki w drugiej lidze?
– W tej chwili to już bez znaczenia, nie ma sensu zastanawiać się co mogło by być.

Tak jak wspomniałem masz synka. Kiedy chciałbyś „zaszczepić” u niego miłość do speedway’a? I czy jeśli chciałby być żużlowcem tak jak jego tata, to zgodziłbyś się?
– Nigdy! Jeżeli sam nie wpadnie na jakiś dziki pomysł związany z żużlem, ja z pewnością nie zrobię nic aby go namawiać. Mam na myśli to, że żużel owszem ok, ale na poziomie kibica, funkcyjnego lub np. sponsora klubu, ale nie zawodnika, natomiast co przyniesie życie, czas pokaże, jest wiele innych zawodów, które można wykonywać z zamiłowaniem i pasją.

Czym zajmujesz się obecnie?
– Pracuję w salonie samochodowym Frank-Cars w moim rodzinnym mieście, jako sprzedawca. Właściwie pracę tą godziłem razem z mechaniką, gdyż pracuję już ponad 4 lata nieprzerwanie, w głównej mierze to zasługa właściciela firmy Pana Franciszka Pietraszko, który też uwielbia żużel, a najlepszym przykładem jest fakt iż jego syn Adam również jeździł i to z powodzeniem.

Czy interesują cię obecnie losy Włókniarza? Wiesz, co się dzieje w klubie?
– Zawsze interesowały, każdy widzi jaka jest aktualna sytuacja Włókniarza, sport na tym poziomie jest uzależniony od tego czy jest kasa czy nie. Pocieszający jest fakt że jak widać prawdziwi kibice przychodzą na dobre zawody, a nie na zbieraninę jeżdżących indywidualności.

Chciałbyś coś dodać na koniec?
– Po pierwsze chciałbym podziękować za ten wywiad, powiem szczerze że jest mi bardzo miło że wyszedłeś z taką inicjatywą. Ogólnie chciałbym życzyć wszystkiego dobrego kibicom żużlowym w całym kraju a przede wszystkim życzyć świeżości i owocnych działań w pracy dla zarządu mojego rodzimego klubu z Częstochowy. Trzymam kciuki i pozdrawiam.

Kopiowanie wypowiedzi lub powielanie za podaniem źródła tylko za zgodą autora tekstu!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *